Jagger zaśpiewał; tu ma być ten brud, ten luz, ten blues, pokazał: to jest nasza muzyka!

by jacekolechowski

Pierwszy raz w życiu – nigdy wcześniej  nie    widziałem takiej kolejki. Fama niosła, że w Orbisie na Brackiej od rana będą sprzedawać bilety, więc kolejka ustawiła się już w południe  poprzedniego dnia. Wiła się przez Aleje i kończyła się gdzieś w połowie Nowego Światu. Ludzie stali z krzesłami, kanapami. Oczywiście życie towarzyskie tam kwitło. Było wesoło, naprawdę było fantastycznie. Pół nocy chodziliśmy oglądać.  Rano otworzyli kasy, pięć czy sześć, może dziesięć osób kupiło bilety i po ptakach…  Nie ma. Bilety się skończyły. Wybuch był blisko – kilkuset ludzi zmęczonych i naładowanych wściekłością .  Byliśmy bez szans – nie widzieliśmy nawet tych którym się udało. Załamka totalna, no, koniec, czarna rozpacz. Zrezygnowani, z bratem,  w domu słuchamy pocztówek z Bambino, a tu przychodzi tata z pracy – pracował wtedy w biurze Głównego Architekta Warszawy i mówi: słuchajcie,  Rada Zakładowa ogłasza, że są bilety na koncert jakiś Anglików, chcecie? Tego wieczora Tatuś był najukochańszą osobą pod słońcem, bohaterem absolutnym!. Zaraz po szkole pobiegliśmy do tej jego Rady Zakładowej i za całe zaoszczędzone kieszonkowe kupiliśmy bilety.  Ot co! Taki wtedy wymyślili  system – rozrzucali bilety po zakładach pracy i już.

Koncert.

Już wtedy rozróżniałem i rozumiałem,  a dzisiaj jeszcze bardziej widzę  tę olbrzymią przepaść, jaka dzieliła nasz big beat od angielskiej pop- eksplozji lat 60′ tych , od tamtego grania. Jacek Lech z „Bądź dziewczyną z moich marzeń”, Toni Keczer ze złotym czy srebrnym zębem, do tego w jakimś obciachowym świecącym się  garniturku. Czerwono-Czarni ogłaszali, że postawią  pierwszą w Polsce ” barierę dźwięku”, a rozkręcili te swoje regenty na full i był fajans, wielki fajans. Publiczność mimo wszystko nie reagowała wrogością, tego jeszcze wtedy u nas nie było. Zmiana obyczajów dopiero póżniej, przez punk rockowe obrzędy: starcia typu Republika vs Lady Pank – takie kibolskie podejście do muzyki. Wtedy jeszcze po prostu jedni lubili to, drudzy tamto.

Jagger zaśpiewał; tu ma być ten brud, ten luz, ten blues, pokazał: to jest nasza muzyka, a my im jakiś „popik-śmopik” zaserwowaliśmy w odpowiedzi.

Tłum do Kongresowej walił wielki –  przyszło pięć razy tyle ludzi niż mogło się tam dostać. Były też pierwsze ostre  zamieszki. Ja tego co prawda nie widziałem, byłem już w środku,  ale przecież tam się lali na całego, sporo samochodów było zniszczonych, pierwszy raz pojawiły się armatki wodne.

Po koncercie.

Gdy wyszedłem na schody Kongresowej, to zacząłem odjeżdżać. Wręcz fizycznie odczułem moc wrażeń, które nagromadziły się przez ostatnie dwie godziny. Kręciło mi się w głowie – jakbym miał zemdleć. Stałem tam tak dobrą chwilę, aż nawet na moment przysiadłem na schodach a tłum kotłował się obok – musiałem dojść do siebie i uciekać przed pałami. Pamiętam ten koncert głównie poprzez ten niesamowity odjazd, mega ładunek emocji, przeżycie.  Dusza fana.

Wolna.

Szaro, ponuro . Ale dusza rock and rolla mieniła się pełną paletą kolorów, nade wszystko wolna!  Nasze  „naście lat ”  władzy nie widziało, mieliśmy ich w dupie. Lali nas pałami, ale my mieliśmy swoją muzykę, swój kod. Od tej całej ideologicznej paplaniny, ważniejsze było co Jegger zaśpiewał, słowa Boba Dylana, co Lennon powiedział, jak Mayall zagrał! Spódniczki Mary_Quant, beatlesówki od Filantropa czy Śliwki. Naszym radiem było Radio Luxemburg, Radiostacja Harcerska. Naszą gazetą „New Musical Express” czy „Record Mirror”. Naszymi filmami „Powiekszenie” Antonioniego”,”A hard day’s night” Lestera z Beatlesami. Nawet  z chłopakami w liceum  na zegarkach mieliśmy ustawiony czas amerykański, czyli odjazd zupełny. To była moja, nasza wolność. Radość koloru, barwy dzieci kwiatów. To był  zupełnie, aż naturalny i zwyczajny sposób olewania nieuznawanej, obcej rzeczywistości –  nas tu nie ma, my jesteśmy gdzie indziej! W Sali Kongresowej na koncertach  Animalsów, Holliesów, Stonsów. W Hali Gwardii na Artwoodsach i Dakotasach W kawiarni Bristolu i na skwerku obok z Zbyszkiem Hołdysem, Pawłem Koperem i Wujem Ronchą, w „Jaju pełnym muzyki” u Turka w Largactilu, w Albatrosie i na gitariadzie w Buffo z Kwiatami Warszawy ,  w Krakowie z hipami, Amokiem, Faronem, Marasem pod  Bunkrem czy ze Zdrojem Jana „Pod Ręką” i z Vox Gentis Marka Jackowskiego głęboko w kopalni w Wieliczce gdzie bawiła się Piwnica pod Baranami.

Polskie lata 60′  w swej big bitowej wersji mogły być tylko  kalką angielsko – amerykańskich kroków rock’ n’ rolla i poza nielicznymi wyjątkami, były słabą kalką. I tak już było przez całą rodzimą kilkudziesięcioletnią scenę. I jest.  Pokoleniowe nisze próbują krzykiem przypominać swoje zasługi zapominając jakby, że  opowieść to inny dział historii. W muzyce   jest PŁYTA. A te  niszowe bardzo „manifesty” pokoleniowe, przeważnie dziś już zapomniane, zalegają na wyprzedażach po dziesięć złotych.

I nie pomoże tu zwarcie wyleniałych „kombatantów” w obronie swych wypłowiałych sztandarów. Decyduje „niewidzialne  ucho rynku” i tyle.Płyty Beatlesów dziś trzymają cenę. Nie da się tanio kupić.

I The Rolling Stones  mocno kosztują.

Fragmenty tego tekstu ukazały się w przygotowanym przez Marcina Jacobsona  albumie „Rolling Stones – Warszawa 1967” – Premiera odbyła się w połowie września 2012.